Gdziekolwiek mnie rzucisz…
Leży mniej więcej w połowie drogi między Wielką Brytanią a Irlandią, między Lancaster a Belfastem, wystarczy pokonać sto kilkadziesiąt kilometrów, by obejść ją dookoła wzdłuż linii brzegowej. Skomplikowany ustrój, wynikający z historycznej podległości Koronie Brytyjskiej, sprawia, że formalnie nie należy ona do Wielkiej Brytanii ani do Unii Europejskiej, ale Polacy bez większych problemów mogą tam pracować i osiedlać się. Ostatni spis pokazał, że spośród ok. 85 tys. mieszkańców Wyspy, ok. 600 osób stanowią obywatele polscy. Ale według jednej z rozmówczyń Dionisa Sturisa jest ich pewnie ze dwa tysiące, a jeszcze kilka lat temu (u szczytu fali wyjazdów w latach 2007-2008) było ich nawet dwa razy więcej.
Skala ta jednak nie ma znaczenia, ponieważ to kolejny reportaż, w którym to nie polscy imigranci są prawdziwymi bohaterami, podobnie jak w „Angolach” Ewy Winnickiej (zob. „BM” nr 50, s. 12). Tym razem bohaterem jest Wyspa i jej mieszkańcy, przede wszystkim jednak rdzenni Manijczycy. Autor podchodzi do zadania opisania tytułowej historii splątania metodycznie - ogłasza się w lokalnej gazecie, szuka poprzez własne sieci kontaktów Polaków, którzy na Wyspie mieszkają bądź kiedykolwiek mieszkali. Chce z nimi rozmawiać o losie, który ich rzucił w ten mikrokosmos, o którym być może nawet przeciętny Brytyjczyk nie wie. Ale jego własne doświadczenia pracy w cuchnącej małżowni w Port Saint Mary i wielokrotnych powrotów na Wyspę, również z rodziną, sprawiają, że efekt jest zupełnie inny. Serdeczne przyjaźnie, sentyment do lat dogasającej właśnie młodości, wspomnienia ostatnich chwil z matką, rozkochanie w kapryśnym klimacie i przyrodzie Wyspy decydują o tym, że nieliczni spotkani Polacy są jedynie tłem dla opowieści o tym wyjątkowym dla autora miejscu. To nie historia mieszkającego tu przez jakiś czas polskiego lotnika z czasów drugiej wojny światowej, o którym słuch później zaginął, okazuje się ważna, ale zauroczonej nim Dorothy. Życie mieszkającej tu nauczycielki języka polskiego jest potraktowane z nie większą uwagą niż losy Shirley i Tracy, Manijek dzielących z autorem trudny los oprawiaczy małży. Przykłady można mnożyć.
Dionis Sturis „splątany” z Wyspą Man (i nie tylko z nią - sam jest urodzonym w Grecji synem Greka i Polki) pokazuje nam jednak coś ważnego - Wielka Brytania ma wiele odcieni. Wystarczy pół godziny lotu z Liverpoolu i ląduje się w świecie, w którym po Angolach Ewy Winnickiej nie ma śladu. Warto poświęcić trochę czasu, nim wyjedzie się z Polski, na poznanie historii i klimatu miejsca, w którym chce się żyć i pracować. Od tego może zależeć, czy zakochamy się w nim, czy też na zawsze będziemy czuć się tam obco.
MA
Dionisios Sturis (2014). Gdziekolwiek mnie rzucisz. Polacy na Wyspie Man. Historia splątania. Warszawa: W.A.B.