Za późno na imigrację
Wyobraźmy sobie kraj, w którym przeciętne trwanie życia przewyższa standardy zachodnioeuropejskie, dzietność bije niechlubne niskie rekordy wschodnioeuropejskie, a zagraniczne przepływy ludności przynajmniej w świetle rejestrów są na zupełnie nieeuropejskim - bo bliskim zeru - poziomie. Ten kraj istnieje i jest nim, oczywiście, Japonia.
Statystycy szacują, że urodzony w tej chwili Japończyk dożyje 80 urodzin, a Japonka może spodziewać się, że przeżyje go o 6 lat. Odsetek osób w wieku do 15 roku życia stanowi zaledwie ok. 13 proc. i jest niższy niż dla Niemiec, rekordzisty UE w tym zakresie. Dlatego też Japonia bywa nazywana „laboratorium” starzejącej się populacji. Giampaolo Lanzieri z Eurostatu podjął próbę porównania ścieżki jej rozwoju demograficznego z analogicznymi procesami demograficznymi w UE i zastanowienia się nad ewentualnymi konsekwencjami zmian w napływie ludności netto stymulowanych narzędziami polityki migracyjnej. Rozważa trzy scenariusze: dwa z nich zakładają krótkotrwały „odmładzający zastrzyk” z cudzoziemskiej ludności tylko w trzeciej dekadzie XXI w., jeden zaś - systematyczny napływ imigrantów w skali ok. 250 tys. osób rocznie (wyobrażalnej w ponadstudwudziestomilionowej Japonii).
Jeszcze w 2060 r., pod koniec horyzontu prognozy, jaką dysponuje Lanzieri, sytuacja wygląda obiecująco. We wszystkich wariantach udaje się znacząco wyhamować spadek liczby ludności, na jedną osobę w wieku produkcyjnym przypada nie 0,8 (wartość współczynnika przy braku zmian w polityce migracyjnej), a tylko 0,6 osoby w wieku powyżej 65 lat, natomiast odsetek rdzennych Japończyków nie spada poniżej 80 proc. Owe scenariusze są jednak mało prawdopodobne, gdyż hipotetyczny intensywny napływ relatywnie młodych imigrantów sprawiłby, że wśród osób w wieku 15-39 lat ich udział byłby bliski 30 proc. A trudno przecież sobie wyobrazić polityków, którzy w kraju o niezwykle homogenicznej strukturze narodowościowej pozwoliliby na tak gwałtowne zmiany - problemy związane z integracją czy asymilacją imigrantów, a także ewentualne konflikty, których stroną byłoby ich drugie pokolenie, przyniosłyby zapewne wysokie koszty społeczne. Co więcej, dobroczynne skutki „kuracji odmładzającej” wygasłyby tuż po 2060 r., gdy sami imigranci osiągnęliby wiek emerytalny.
Starzenie się populacji jest procesem, który trwa od kilku dekad, choć jego najbardziej dotkliwe konsekwencje są widoczne dopiero od niedawna. Jest już za późno - podsumowuje G. Lanzieri - na skuteczne kuracje i pewne recepty w postaci nawet najbardziej kosztownych narzędzi polityki migracyjnej czy pronatalistycznej.
Wyobraźmy sobie teraz kraj, w którym przeciętne trwanie życia rośnie dynamicznie jak na standardy krajów rozwiniętych, dzietność jest niższa niż w Japonii, a zanotowany w ostatniej dekadzie czasowy (choć już dość trwały) ubytek migracyjny populacji wynosi ponad 3 proc., z czego znakomita większość to ludzie w wieku mobilnym (do 40 roku życia). Ten kraj istnieje i jest nim, oczywiście, Polska.
MA
Źródło: Eurostat.